środa, 4 lutego 2009

Zapętlona


Koniec ferii, koniec wolności. Rozkładam arkusze w zgrabne wachlarzyki- po pięć prac w każdym. Otaczam się nimi według zasady egocentrycznej- ja w środku, kaskady zapisanego maczkiem papieru wokół mnie. Zatrzymuję zmęczony wzrok na poszczególnych kopczykach. Raz, dwa, trzy, pierwsza będziesz ty...wybieram wielokartkową płachtę. Zaglądam do niej na początku nieśmiało, a po chwili wertuję na całego, bo co mi nieśmiałość da?... i tak trzeba się będzie ze wszystkimi kopcami zmierzyć:
- Hasło encyklopedyczne...jest.
- Reklama...jest.
- Pojęcie demokracja...
- Mamo, pobaw się ze mną w balonik! Do samotni przepełnionej moim zawodowym szaleństwem wkracza syn.
- Synku, jestem balonikiem przekłutym, przybitym do biurka i całkowicie wyjętym spod prawa uniesienia się ku górze. Nie mogę się z tobą bawić, nie mam czasu, pracuję.
- A ręcznik?
- Aktualnie jestem brudny, śmierdzący, ociekający bakteriami. Wytarcie się mną grozi śmiercią. Musisz mnie wrzucić do pralki i wygotować...koniecznie- burczę tubalnie.
- Co ty mówisz, mamo?
- Chciałeś się bawić w ręcznik, to się bawię.
- Chciałem się bawić w balonik!
- Zrobiony z ręcznika?...wytarty ręcznikiem?- poprawiam się szybko, bo oczy mój syn ma jak dwa baloniki.
- Mamo!- krzyk wyrzutu. –Chciałem, żebyś mi zrobiła pętelkę przy brzegu ręcznika. Pani w przedszkolu powiedziała, że ręcznik, który mi dałaś, nie może być bez pętelki, bo nie trzyma się na haczyku!
O kurczę. Zanim powiesiłam się w myślach...na haczyku, wymamrotałam: „głupia matka, głupia matka”. Kocham zestawienie słów: „pani w przedszkolu powiedziała”, aż mnie z miłości dreszcze obłażą od paznokci stóp do loków płowych, gdy je słyszę. Czary mary-w wyobraźni swojej rozłożyłam przed panią z przedszkola wachlarze ręczników, po pięć w każdym...i kazałam robić pętelki. Po wykonaniu przez nią drugiej już mi przeszło, strasznym mięczakiem jestem. Ręcznikowe wachlarze zawirowały w mej głowie w szalonym tańcu, stały się barwną plamą i przepadły we mgle. Zdjęłam siebie z haczyka, panią poklepałam po ramieniu, synowi rzekłam:
- Później synku, teraz nie mam czasu, pracuję.

Skradam się na palcach do łóżka. Muskam nosem jedną główkę, potem drugą. Przymykam powieki. Kolejny dzień jakby mnie nie było (taty znowu nie ma na całego), a one w nagrodę tak mi pachną, te moje dzieci. Zjadły kolację i wykąpały się same. Potykam się o coś. Książka. „Pinokio”. Leży tuż pod zastygłą w bezruchu, opuszczoną bezwładnie ręką córki. Domowa akcja: „Tylko Maja czyta dziecku” stała się już tradycją. Ja nie mam czasu...robię się świetna w guzikach z pętelką.
Kładę rękę Juśki na miękkiej pościeli, całuję pachnącą snem dłoń. W oczach mam ogromne łzy.

8 komentarzy:

joanna pisze...

:)))
...ja też, i jeszcze coś w gardle...

Cudownie było przeczytać Cię na dobranoc :)
Dziękuję, Izo.
Słodkich snów.

IzaO. pisze...

Taka byłam dzisiaj szara i zgaszona...to ja Ci dziękuję, Joasiu, za uśmiech.

Iwona pisze...

Tak wiele w nas narasta warstw, dziecko w nas obrasta doroslym, mala dziewczynka staje sie kobieta, matka. Jestesmy jak drzewa,sloje lat, doswiadczen, smutku, radosci, strachu i euforii. Czasami placzemy, ale lza przeciez nie jest jednorodna, jest jak zywica, esencja nas samych i tego co w nas sie klebi. Wydaje mi sie, ze czuje twoja wrazliwosc...Pozdrawiam. Od dzis bede zagladac:)

joanna pisze...

Iwono, jak pięknie to ujęłaś ...
Kilka zdań, a w nich sama esencja :)

Pozdrawiam Was obie :))

IzaO. pisze...

Karuzela, katarynka, wata na patyku, nos wysmarowany, usta słodkie- to wciąż mnie cieszy, wciąż mi w duszy gra i przestanie dopiero wtedy, gdy cała zgasnę. Chciałabym częściej dawać swoim bliskim siebie taką właśnie. Nie zawsze w zabieganiu mogę i to mnie boli. Masz rację, Iwono, mamy podobną wrażliwość.

Magoda pisze...

Iza na szczęście nie jesteśmy robotami, zmęczenie, zniechęcenie, smutek mają swoje kontrapunkty: wypoczynek, pasja, radość.
Dobrego następnego dnia życzę!

drugikoniecswiata pisze...

Karuzela, katarynka i wata na patyku niekoniecznie smakowałyby tak, jak smakują, z innej niż zabiegana perspektywy... Dostałam wczoraj od psiapsióły książkę o chłopcu, który nie chciał być smutny. Nie wiesz, dlaczego 28-letnie bezdzietne baby pasjami kupują sobie w prezencie książki dla dzieci?

W każdym razie "Pierwsza lekcja szczęścia" rzecze tak:
Życie wydawało się zupełnie czarne.
Tak jak czasem zdarza się wszystkim ludziom.
Nagle zdał sobie sprawę z czegoś zdumiewającego, czegoś zupełnie szalonego.
Wszystko to, co przynosiło SMUTEK,
jednocześnie przynosiło SZCZĘŚCIE!
Tak naprawdę im smutniejszy się stawał, kiedy coś tracił, tym szczęśliwszy będzie, kiedy to odzyska.


Uwielbiam Twoje pętelki. Howgh. A co do Mai, co tylko ona czyta dzieciom... no, poprawić się proszę i to już. 20 minut dziennie, codziennie!

Anonimowy pisze...

No i kto powie że życie na "Totalnym Nigdzie" gdzieś między Trzebiatowem, a Kołobrzegiem musi być nudne! Świetne teksty - pomimo, że obyczajówka to zupełnie nie moje klimaty ;D Powodzenia w dalszym pisaniu, sądzę, że pewnie jeszcze kiedyś zajrzę bo to lepsza relacja niż "u mnie wszystko ok" xD

Młody z kółka teatralnego 2006-2008 ;)