sobota, 14 lutego 2009

Wiosennie


Jacht  (fragment)

Wiosna nastawała prawie niedostrzegalnie. Juśka nie widziała jej. Słyszała jednak odgłos kroków stawianych przez ogromne nogi. Słyszała go w sobie, pod powiekami zaciskanymi mocno przed zaśnięciem. Wyobrażała sobie ciężkie stopy wiosny tonące z chlupotem w miękkiej, gliniastej ziemi na polach. Ubłocony dół szarej sukienki, brunatne zacieki, ciężki od wilgoci, lniany materiał. Prawie czarne oczy, niezbyt kształtna masa sterczących, białych włosów. Wieniec młodych liści biel tę okalający jak korona cierniowa głowę Pana Jezusa. Zadarty nos i niedopasowane do niego poważne, srogie wręcz spojrzenie. Wiosna Juśki. Pełna ukrytego piękna, hojnie rozsypująca życie dokoła siebie- na starą renetę w sadzie, na wiśnie pokiereszowane przez wiatr, krzak agrestu w ogrodzie, na bzy, jaśminowce, fiołki i jeża, który zasnął w kącie parku tuż koło skrzypiącej, drewnianej furtki. Według wyobrażeń dziewczynki wiosna była dobra, choć pociągała siarczyście nosem i ocierała go rękawem sukni. Babcia Maria twierdziła, że żadna dobrze wychowana panienka tak nie czyni. Widocznie wiosna nie miała nikogo, kto by ją dobrze wychował. Za to Juśkę wciąż ktoś wychowywał i to bardzo dobrze- babcia Wołłejko upomnieniami, mama klapsami, no i ojciec srogim spojrzeniem. Mimo tych licznych zabiegów wychowawczych zdarzało się dziewczynce zachowywać niestosownie.

Tak było pewnego poranka, gdy słoneczne światło na dobre rozgościło się w Olbrzymim Pokoju. Nieco zamglone zwierciadło, wiszące naprzeciwko drewnianego łoża stało się świadkiem dzikich fanaberii. Lustrzane odbicie Juśki wysunęło aż po brodę długi, szpiczasty język. Potem wytrzeszczyło rażąco zielone oczy, zmarszczyło piegowaty nos i fuknęło jak stadko kociąt powitych przez czarną Klarę w jeżynowym gąszczu latem poprzedniego roku. Następnie odbiły się w lustrzanej tafli dwie chude łydki, wyciągnięte szybko spod mocno nakrochmalonej, sztywnej pościeli. Pachniała ta pościel ładnie, powietrzem mroźnym, nieskalanym, kłębiącym się na poddaszu wśród świeżo rozwieszonych przez mamę Jusi poszewek i prześcieradeł. Niestety o wtuleniu się w taką wykrochmaloną świeżość mowy nie było. Stało się to przyczyną prawdziwych męczarni, ponieważ Juśka często chowała się pod kołdrą przed złymi duchami. Przybywały do jej pokoju po zmierzchu. Okrywała się szczelnie; leżała bez ruchu, odgrodzona od świata zjaw murem żelaznej bawełny. Trudno jej było oddychać, zasypiała zmęczona strachem, z mokrymi od potu, cienkimi kosmykami włosów przyklejonymi do twarzy. Każdy ranek był wybawieniem. Za najlepszego przyjaciela dziewczynka uważała słońce.

Gdy wstawała po dobrze przespanej nocy, wykonywała szalony taniec z okrzykami- pogańskie misterium na cześć światła przeganiającego w otchłań niebytu złe moce. Obracała się na wszystkie strony, drepcząc w kółko z uniesionymi ku górze rękoma. Najpierw oddawała pokłon faunowi zerkającemu na świat spomiędzy kiści rzeźbionych zawijasów gęsto oplatających szybkę w drzwiach. Potem odwracała się ku potężnemu, staremu świerkowi, którego uważała za króla wszelkich leśnych stworzeń. Widać go było przez okno, rósł w parku założonym w czasach pamiętających jeszcze na Pomorzu Niemców.
- Ha, Dostojny, udało się kolejny raz! Przeżyłam noc! Nie pożarły mnie!- podskakiwała, kręcąc przy tym biodrami, jakby podtrzymywała niewidzialne, wirujące hula-hop.
- Nie pożarły mnie, nie pożarły! Ma się na nie sposoby!- fajtnęła w powietrzu nogami, dała susa na łóżko i uniosła w powietrzu, odbita przez jęczące sprężyny, nie pierwszy raz zmuszone przez nią do wysiłku. Nagle zeskoczyła na parkiet, wprawiając w drgania przepastny brzuch kredensu, a wraz z nim kryształowe kieliszeczki, karafki, szklaneczki, dzbanuszki- cały matczyny, szklany skarb, który począł teraz zawodzić drżącym płaczem uderzających o siebie naczyń, upraszających się o należny im szacunek i odpowiednie traktowanie. Juśka nie zwróciła na to najmniejszej uwagi. Podbiegła w podskokach do okna, położyła łokcie na parapecie, na splecionych palcach oparła ostro zakończoną brodę. Przytknęła nos do szyby, błagalne spojrzenie wbiła w rozpostarte ramiona świerka-olbrzyma i wyszeptała:
- Powiedz mi, powiedz...widziałeś wiosnę?

19 komentarzy:

joanna pisze...

Kobieto, Twój talent marnuje się (chyba, że nie wiem o Twoich wydanych książkach)

Czytałam bez chrupania marchewki ;)) I zaraz raz wrócę do czytania, by przeżywać jeszcze raz historię Juśki :))

Ogromne dzięki za piękna podróż po Prowansji. Zdjęcia obłędne!

Życzę Ci równie udanej wyprawy do Hiszpanii :))
Pozdrawiam gorąco.

IzaO. pisze...

Joasiu- marzy mi się spokój, cisza, mały pokoik na poddaszu i pisanie dla siebie, dla ludzi.

Obecnie najczęściej tworzę scenariusze teatralne- piszę dla swoich podopiecznych. Zdobywają laury. Jestem z nich dumna. Z siebie troszkę też. Tworzymy zespół.

Opowiadanie "Jacht", którego pierwszą część stworzyłam jakiś czas temu, nareszcie ujrzy swój koniec. Choćby niewiele osób chciało je przeczytać-obiecałam sobie, że przestanie leżeć w szufladzie...umieszczę je tutaj, będzie ciąg dalszy. Ogromną radość sprawia mi ukradzenie odrobiny czasu dla siebie i napisanie choćby paru zdań.

A przeczytanie tak życzliwych słów jak Twoje sprawia, że uśmiecham się od ucha do ucha (dobrze, że mam uszy, bo uśmiech miałabym dookoła siebie). Bardzo Ci za to dziękuję.

Co do Hiszpanii- uwielbiam mieć marzenia, bo bez nich moje życie straciłoby sens. Jeśli nie w tym roku...mam nadzieję, że kiedyś na pewno. :)

Pozdrawiam.:)

Elisse pisze...

Izo, jak będziesz już wydawać książkę, daj koniecznie znać, poproszę o egzemplarz z autografem, a tymczasem czekam na c.d przygód Juśki.
Serdecznie pozdrawiam

IzaO. pisze...

Elisse- jak będę coś wydawać, na pewno się odezwę. ;) (ba!- w obliczu takiej sytuacji pewnie nie tylko bym się odezwała, ale i rozkrzyczała ze szczęścia ;)) Dziękuję, że do mnie zajrzałaś. :)

llooka - K a r o l i n a pisze...

Odnalazłam w Juśce cząstkę siebie. Też uwielbiałam chować się pod kołdrę włącznie z głową. Mam to zresztą do dziś. Czytając opowiadanie wręcz namacalnie czułam tę rozmokniętą ziemię na polach i ciężar ubłoconej lnianej sukni. Chcę więcej! A zdjęcia Z-N-I-E-W-A-L-A-J-Ą-C-E! Prowansja to moje, jeszcze nie spełnione marzenie. Pozdrawiam gorąco!

joanna pisze...

Dziękuję za miłe słowa :))
Tobie gratuluję sukcesów i wspaniałego zespołu :))

Trzymaj się ciepło.

Iwona pisze...

Wirtuozeria w czystej postaci. Bardzo piękny i poetycki język, jeśli mogę sobie porównać z tym co znam i lubię,to jak u Bruno Schulza. Nie muszę chyba dodawać, że z niecierpliwościa wyczekuję kolejnych opowiadań. Pozdrawiam.

olla pisze...

Twój talent literacki jest przeogromny. Wszystko cokolwiek piszesz i życzliwie udostępniasz czytam po wielokroć, smakuję od nowa.
Marchewka w didaskaliach rozczulająca:)

Proszę, dziel się z nami często swoimi myślami przelewanymi tak pięknie na papier (czy też dysk twardy);)

Dziękuję także za impresje prowansalskie. W Prowansji pewnie już wszystko rozkwita:)

IzaO. pisze...

Ollu, rozsmakowałam się w Twoim języku- niesłychanej jego lekkości. Czytam Cię pasjami, śledzę na Twoim blogu, wyczytuję Twoje słowa w komentarzach na blogach innych osób. Obiecajmy sobie wzajemnie, że się słowami będziemy karmiły...dobrze? ;)

IzaO. pisze...

Ilooka-Juśka jest troszkę moją córką, troszkę mną, a troszkę każdą dziewczynką, która ma nie tylko oczy, ale i serce szeroko otwarte na wiosnę, na świat duchów, na miłość...

A Prowansję- takie osoby jak my- po prostu muszą zobaczyć. ;)Polecam schodzenie z przewodnikowych tras i gubienie się...gdzie się da. Do wioseczek i miasteczek licznych proponuję dodać Loumarin- znane, ale niezbyt w przewodnikach "wykrzyczane"miasteczko- a ja miałam tam chęć krzyczeć...że chcę zostać na zawsze. No... nie będę się krygować- krzyczałam naprawdę, szaleńczo. :)

IzaO. pisze...

Iwono, bardzo Ci dziękuję za oczekiwanie...i tego Schulza. ;)

llooka - K a r o l i n a pisze...

Iza- uwielbiam Twoje komenty! Jak będę się wybierać do Prowansji koniecznie zgłoszę się do Ciebie o poradę co , jak i kiedy. Miało być w tym roku, ale remonty nas pochłoną bez reszty! Zostanie może na jakąś agroturystykę dla dzieci, co by nie mówiły, że mleko pochodzi z kartonu. Bo my mieszczuch jesteśmy i tyle! I dla tego ta tęsknota za rozmokłymi polami.

llooka - K a r o l i n a pisze...

Przepraszam za literówki!

joanna pisze...

Izo, przeczytałam Twój komentarz i od razu przypędziłam do Ciebie :))

Twoja niską samoocenę zwalam na chorobę, która Cie dopadła ;)
Mam nadzieję, że będzie co raz lepiej, bo to paskudna odmiana grypy :(

Ja teraz mam ochotę próbowania wypieku wszystkiego, co przeczytam na pewnych blogach ;) Pewnie, gdy nadejdzie wiosna, lato nie będzie już tak atrakcyjne grzanie się w kuchni ;))

Życzę Ci dużo zdrówka :)) Kuruj się, odpoczywaj i wracaj do pisania, bo już mi Ciebie brakuje :)
Gorąco pozdrawiam...

drugikoniecswiata pisze...

A ja dopiero nieśmiało, po dłuuuugiej przerwie, uczę się odnajdywać radość z pisania. Aharon Appelfeld, świetny izraelski pisarz, o początkach swojego pisania mówi tak: "I came to Israel as an orphan and paper became my friend". Czytałam to najpierw w wywiadzie z nim, potem to samo powtórzył na spotkaniu z nami-studentami, w małej zapyziałej salce na hebraistyce. Uczę się na nowo, a może tak właściwie od początku, zaprzyjaźniania z papierem... no, hm... z klawiaturą chyba częściej... Tobie zazdroszczę, bo nigdy tej umiejętności nie zgubiłaś. I cieszę się straszliwie, że przez lata naszej nie-obecności pióro / klawiatura tak ci pięknie wydoroślało i wyszlachetniało. Pamiętam wiersze dla Ani i Grześka, wiesz? Musimy kiedyś odkopać te listy, Duża! ;)) Nie miałam siły ostatnio odpowiadać na list-nie-do-końca-prywatny, przepraszam. Ale mnie wzruszyło twoje wzruszenie :)

joanna pisze...

Izo, jak się czujesz?
Czy wszystko w porządku?

Pozdrawiam bardzo gorąco:)
Trzymaj się :))

Kroniki egipskie pisze...

Pięknie piszesz ...
Aż się rozmarzyłam wspominając dzieciństwo. Może warto podjąc to wyzwanie i napisać książkę ... także dla innych :)

joanna pisze...

Izo, dlaczego zniknęłaś???
Wróć :))

Renata pisze...

O żesz!!!!!..... ale się to czyta.... sama przyjemność....
Pozdrawiam ciepło